W każdym razie jak widać na zdjęciach, czasem podczas
spacerów przewijają się przez błękitne niebo jakieś straszące nas chmury.
Nasz akademik nie jest położony w centrum. To co nas otacza
to typowa komunistyczna zabudowa. Ogromne betonowe bloki. Gdy patrzy się na nie
uwagę zwraca to, że każdy balkon jest inny. Mnóstwo kolorów, mnóstwo aranżacji.
Ma to swój urok – ten chaos i wolność.
Ale to czym najbardziej urzekła mnie Warna to sypiące się
kolorowe kamienice w centrum miasta. Do tej pory chodzimy wszędzie piechotą,
więc było sporo okazji żeby pozwiedzać miasto. Idąc na obiad mija się budynki,
których architekci inspirowali się Francją, Niemcami i Stanami Zjednoczonymi. Wszystko
w żywych kolorach i stanie wskazującym na znaczne zużycie.
To z czym mi się będzie kojarzyła Warna to kontrast i bezład
(trochę w pozytywnym, a trochę w negatywnym sensie znaczenia tego słowa). Mamy
tutaj zabytkowe, piękne kamienice z ogromnym logiem Coca-Coli na dachu. Do czerwonej opery przyklejona jest jakaś knajpa z ogródkami i parasolami. W innym
ładnym budynku wpisującym się w klimat miasta mieści się… McDonald.
Idąc przez miasto zalane upałem co chwilę widzimy leżące jak
zdechłe psy (ale nie są zdechłe, bo codziennie leżą w innej konfiguracji) i
patrolujące okolicę koty.
Senne zwierzaki można tutaj spotkać na każdym rogu.
Tak bardzo wryły mi się już w obraz miasta, że zasługują na osobną
notkę na blogu:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz