niedziela, 30 marca 2014

The Dumplings we Wrocławiu

Czyli moje pierwsze przymiarki do fotografii koncertowej. Okazja nagła, niespodziewana, choć zespołu zdarza mi się słuchać od dłuższego czasu.

"Wide Smiles" live jest wspaniałe:)

Tak więc The Dumplings we wrocławskim klubie Puzzle










sobota, 8 marca 2014

Cmentarzysko pociągów

Tuż przed wjazdem na Dworzec Główny we Wrocławiu mija się wiele opuszczonych, zapomnianych pociągów. Mnie to miejsce, z jednej strony, kojarzy się z: "pora wstać, ubrać płaszcz, bo zaraz wysiadamy", a z drugiej strony z wielkim cmentarzem stalowych gąsienic. Zniszczone, spalone, pełne śmieci i rdzy. To właśnie w to miejsce udaliśmy się tym razem z aparatami;)








niedziela, 2 marca 2014

True Detective - przestrzeń nigdy jeszcze nie była tak przytłaczająca

Nowy serial HBO, w polskiej wersji znany jako po prostu "Detektyw". Krótki, konkretny, genialny!

Serial zacząłem oglądać w piątek i do soboty połknąłem wszystkie 6 odcinków jakie do tej pory się pojawiły(cały pierwszy sezon ma mieć jedynie 8 odcinków). A to co nietypowe dla serialu - sezon drugi ma mieć zupełnie nowych bohaterów, zupełnie nową historię do opowiedzenia. Zaczynając, więc oglądać mamy świadomość tego, że historia zmierza do celu. Skończy się... już w drugim tygodniu marca.

Ale po co się w ogóle za niego zabierać? Skoro obecnie kino i telewizja są przesycone serialami o policjantach, detektywach. Co go odróżnia od innych seriali o mordercach? Od innych filmów w tej tematyce? Otóż podejście do tematu...

Na początku mamy morderstwo. Od razu. Bez jakiegoś przydługawego wprowadzenia. Serial łącznie trwać będzie prawie 8 godzin, a główni bohaterowie będą przez ten cały czas zajmować się tą jedną sprawą! Oglądając filmy i inne seriale jesteśmy przyzwyczajeni do tego, że "główny dobry" w ciągu 15 minut trafia na pierwszy trop, potem następny i... bum! ma mordercę. A tutaj? Mijają dwie godziny serialu... a główni bohaterowie ledwo trafiają na drugą wskazówkę. De facto nie bardzo prowadzącą do jakiegoś konkretu. Po dwóch godzinach obcowania z nimi widzimy, że nawet ich szef wkurza się, że w sprawie nic się nie rusza do przodu!



Więc podsumowując akcję. Mamy tutaj żmudne szukanie dowodów, przepytywanie ludzi, którzy ewentualnie mogą coś wiedzieć i dwóch głównych bohaterów, którzy za sobą nie przepadają i za wiele ze sobą nie gadają.

Zniechęciłem was? Niesłusznie! Bo taka formuła spisuje się doskonale. Jeśli nie potrzebujecie w serialu wybuchów co 10 minut to wpadniecie w "True Detective" jak w grząskie bagno. Wszystko to wygląda dużo bardziej realistycznie i buduje bardzo ciężki klimat w tej produkcji. Nie mamy tutaj jak w np. "Hannibalu" genialnego śledczego obdarzonego nadprzyrodzoną mocą czytania przestępcom w myślach...

A kogo mamy? Dwóch detektywów. Tak do siebie podobnych, a jednak innych. To opowieść o nich. Zamordowana dziewczyna pojawia się gdzieś w tle. Przestępca kryje się gdzieś w cieniu. Za to poznajemy tę dwójkę bardzo dokładnie. Wiemy co sami myślą o sobie, co uważają o swoim partnerze, a także możemy posłuchać jak wypowiadają się o nich bliscy. Poznajemy ich historię, ich rodziny, ich poglądy na świat. Matthew McConaughey i Woody Harrelson wspięli się na wyżyny gry aktorskiej. Ten pierwszy odgrywa Rusta, samotnika z mroczną przeszłością, świadomego swoich wad, genialnego w swoim fachu, nielubianego przez nikogo. Ten drugi, wcielający się w Martina, uważa się za człowieka porządnego, uważa że każdy powinien mieć rodzinę bo to ona wyznacza granice... Tymczasem tak naprawdę sam przed sobą nie przyznaje się do swoich problemów. Tłumaczy je jakimiś górnolotnymi ideologiami, wpisuje je w swój pokraczny przepis na szczęśliwe życie. Obaj aktorzy kojarzą mi się głównie z jakimiś niskolotnymi produkcjami (z pojedynczymi rolami w czymś większym). Tymczasem tutaj naprawdę odwalają wspaniałą robotę. A przecież w drugim sezonie nie zobaczymy już żadnego z nich!
Matthew od "Prawnika z Lincolna", przez rolę drugoplanową w "Wilku z Wall Street" coraz bardziej zwracał na siebie moją uwagę. A teraz po wspaniałej roli w "Dallas Buyers Club" z nominacją do Oscara i kreacji detektywa Rusta wydaje mi się być jednym z lepszych aktorów jakich teraz możemy oglądać.

Kolejną rzeczą, której nie sposób pominąć, jest Luizjana, czyli miejsce akcji. Mi zawsze kojarzyła się z radosnymi piosenkami. A tutaj...
Niby dużo zieleni, niby dużo otwartej przestrzeni, ale wszystko to jest jakieś przytłaczające, szare, brudne. Rusty i Marty przemierzają zionące pustką drogi Luizjany, które łączą małe miasteczka pełne dziwnych ludzi. To co najczęściej tu spotykają to odrapane bilbordy, spalone kościoły, opuszczone budynki, prostytutki i jakieś dziwne odłamy religijne. Każdy ze spotykanych przez nich ludzi wydaje się być przez coś dręczony. W pewnym momencie wydaje się nam, że nie ma tu nikogo bez winy, nikogo bez mrocznej przeszłości. Czy to maniakalny pastor, czy nieco dziwny pan strzygący trawnik, każdy może być mordercą. To właśnie jest przewaga seriali nad filmami, którą twórcy wykorzystali - dają więcej czasu na przeniknięcie widza swoją atmosferą.Czas rozciąga się tutaj do granic możliwości jakby oddzielając to miejsce od reszty świata. Widać to już w jednym z pierwszych dialogów bohaterów:


Rust: Ludzie stąd nie wiedzą nawet, że istnieje jakiś inny świat. Równie dobrze mogliby żyć na jebanym Księżycu.

Martin: Cały świat ma swoje getta.

Rust: Świat to getto. Wielki śmietnik w kosmosie.







Świat przytłacza. Najczęściej widziane obrazy to albo ciasne wnętrza komisariatu, z towarzyszącą atmosferą przesłuchań, albo właśnie pustkowia Luizjany.
Ta gęstość i lepkość otoczenia, akcji, mrok spowijający wszystko co widzimy, pochłonęły mnie do tego stopnia, że dosłownie połknąłem odcinki, które ukazały się do tej pory i nie mogę się doczekać zakończenia tej historii.

Dziś przedostatni odcinek "True Detective"...

... a i jeszcze. Intro! Które już samo w sobie bardzo zachęca do obejrzenia serialu.